Danuta Łazarczyk / kolekcjoner

Pani Danuta Łazarczyk jest od niedawna czytelniczką naszej biblioteki. Dała się poznać jako ciepła, wyciszona pełna romantyzmu, swego rodzaju zadumania, refleksji Osoba, okazało się że jest kolekcjonerką różnojęzycznych wydań „MAŁEGO KSIĘCIA” i to wyjaśniało już wszystko. Miłośnicy Małego księcia tak mają… Swoją kolekcję zaprezentuje w Bibliotece w Cybince w pierwszym kwartale nowego roku, już dzisiaj zapraszamy.

Historia Małego Księcia i lisa poruszała mnie od dawna. Właśnie ten fragment książki de Saint-Exupery’ego jest dla mnie najważniejszy. Poszukiwanie przyjaźni, „oswajanie” jej, a potem bolesne rozstanie. „Zyskałem coś ze względu na kolor zboża” – to zdanie nauczyło mnie inaczej patrzeć na zmiany, które nieustannie zachodzą wokół mnie. Szczególnie ostatni rok, owocujący w podróże, ludzi, wydarzenia- trudny ale i piękny, okazuje się łatwiejszy do uporządkowania gdy patrzy się na niego przez pryzmat „koloru zboża”. Zyskałam wielu nowych znajomych, przyjaciół, ludzi, którzy otworzyli mi szeroko oczy na świat. A teraz powoli muszę ich opuścić. To właśnie tym wszystkim wspaniałym ludziom dedykuję mój blog i moją kolekcję. Bo to oni tworzą ją ze mną.

W czerwcu 2011r. moja kolekcja powiększyła się o wydanie niderlandzkie. Stało się to za sprawą mojej koleżanki K., która pojechała do Holandii za głosem serca 🙂 Razem ze swoim Mężczyzną R. odbywała różne wycieczki po kraju tulipanów, aż w końcu natrafili również na księgarnię. I w tejże księgarni zakupili piękne wydanie niderlandzkie, które kilka tygodni później dotarło do mnie. Wreszcie była okazja do przekazania czekającego już od pół roku wina (tak, tak- K. to ta sama wspaniała osoba, od której dostałam wydanie węgierskie!) oraz poplotkowania o tym i owym 😉

Nie przepadam za lataniem i lotniskami, każdy wyjazd to dla mnie stres, a skomplikowane i czasochłonne procedury strasznie mnie wkurzają. Nie mam jednak za bardzo wyjścia i latam samolotami dosyć często. W październiku 2001r. to latanie wreszcie się do czegoś przydało- natrafiłam na porządną, dużą i nieźle zaopatrzoną księgarnię na lotnisku w Oslo. Wracałam strasznie zmęczona z tygodniowego wyjazdu na północ Europy, loty miałam zabukowane w sposób absurdalny, ale jedyny możliwy (Kirkenes-Oslo-Kopenhaga-Berlin, łącznie ponad12 godzin lotu i jeszcze perspektywa dojazdu do domu z Berlina, wrrrrrr…..),zmęczona byłam strasznie, a w dodatku rozpoczęłam dzień od sprzeczki z panią w hotelu- jednym słowem humor pod psem. I w takiej właśnie sytuacji objawiła się przede mną lotniskowa księgarnia. Czasu do kolejnego lotu miałam mnóstwo, więc postanowiłam sobie trochę pooglądać kolorową zawartość półek. Pierwszym zdziwieniem była wielkość księgarni (jak na standardy lotniskowe wręcz oszałamiająca!), a drugą zakres dostępnej literatury (bo z reguły na lotnisku nabyć można co najwyżej kolorowe magazyny i niezbyt ambitne czytadła). Na „Małego Księcia” w pięknym granatowym wydaniu brytyjskim natrafiłam bardzo szybko, natomiast po wersję norweską musiałam udać się do filii w hali odlotów. Bardzo miły sprzedawca pomógł mi odliczyć odpowiednią ilość koron norweskich (niemałą niestety, no ale Norwegia to ogólnie jest bardzo drogi kraj!) i mój bagaż podręczny zasilony został dwoma nowymi książkami do kolekcji. Hm, może powinnam zatem jednak choć trochę polubić lotniska?